Witam!
Walka Giertycha o swoje, czasem otwarta, czasem podjazdowo-Ujazdowska, trwa. Nie tylko w sejmie, kuluarach, ministerstwach i komisjach, ale również w ramach tzw. "debaty publicznej". Na forach, etc. Jest jednakże jeden aspekt tego wszystkiego, który mnie osobiście boli, a o którym ani mru-mru.
"Pamięć i tożsamość" - cóż to jest? Ubierając rzecz w słowa, w które oczywiście nie ubierze jej żaden nasz włodarz, ale nie powoduje to automatycznie ich nieprawdziwości: jest to manifest ideologiczny autorstwa pewnej znanej jednostki, która miała swoje spojrzenie na świat i za pomocą tego manifestu spróbowała je światu przekazać. Napisałbym jeszcze, że nawiasem mówiąc dosyć miernego literata, ale chwilowo chcę ograniczyć się do faktów, a nie opinii. Fajnie. To teraz mam parę pytań.
Dlaczego mamy musieć czytać ten manifest ideologiczny?
Czy nie mam prawa nie zgadzać się z jakąś (w tym: przedstawioną tam) ideologią, a nawet uważać ją za szkodliwą?
Czy jako rodzic nie mam prawa żądać, aby ideologia uważana przeze mnie za szkodliwą nie była sączona do głowy mojemu dziecku?
Ktoś odpowie, że nawet jeśli tak uważam, to wroga trzeba znać, żeby było wiadomo, o czym się rozmawia. Dobrze. Jeśli chodzi nie o to, żeby indoktrynować w kierunku jakiejś ideologii, tylko żeby ją pokazać - i dać dziecku do przemyślenia - to można się zgodzić. W końcu to element kształcenia, a szkoła ma to robić. Żeby nie była posądzona o stronniczość, proszę tylko o włączenie do listy lektur (na takim samym stopniu obowiązkowości oraz w tej samej klasie) innego manifestu ideologicznego, z drugiej strony barykady, również napisanego przez znaną jednostkę, która w ten sposób chciała upowszechnić swój światopogląd. Mówię tu o "Mein Kampf".
Zarzuci mi być może ktoś, że nie widzę różnicy między "Pamięcią i tożsamością" a "Mein Kampf" lub między ich autorami. Nieprawda. Widzę. Dokładnie tak samo, jak widzę różnicę między "Morderstwem w Orient Expresie" a "Psem Baskervillów", choć oba wrzucam do jednego wora "znane powieści kryminalne". I widzę między Agathą Christie i Arthurem Conan Doyle'm, którzy te powieści spłodzili. I uważam pierwszą z nich za taką sobie powieść znakomitej autorki, a drugą - za bardzo kiepską powieść bardzo kiepskiego autora. Ale mogę to powiedzieć tylko dzięki jednemu szczegółowi: że przeczytałem je obie. I to mniej więcej w tym samym czasie. Dzieli je różnica co najmniej dwóch klas, a mimo to są u mnie w jednym worze. I jeszcze jedna subtelność: w pełni rozumiem dowolną inną opinię na temat tych dzieł. Nie podzielam, ale rozumiem. I tego samego typu różnice widzę między tamtymi dwiema książkami na podstawie skrótów, do których dotarłem (a chętnie przeczytałbym obie, ale dopiero wtedy, gdy uda mi się dotrzeć do pełnego tekstu obydwu; mając tylko jeden nie chcę zaczynać, bo chcę to w miarę zgrać w czasie).
A jeśli ktoś chce zarzucić, że czytanie "Mein Kampf" jest szkodliwe, a czytanie "Pamięci i tożsamości" nie, nie będę dyskutował, z prostego powodu: nie dano mi tego sprawdzić. Podejrzewam jednak, że człowiekowi, który wygłosi taki pogląd, również nie było to dane. Jeśli się mylę, proszę o dowody. Tylko proszę się nie powoływać na II wojnę światową jako efekt książki z perspektywy 60 lat. Po pierwsze: skąd przypuszczenie, że bez "Mein Kampf" by nie wybuchła, a po drugie: jak porównać to z efektami tej drugiej książki za 60 lat?
A najbardziej mnie boli coś trochę innego. Giertych przeminie dosyć szybko i odejdzie w niesławie. Ludzie o prawicowych poglądach ideologicznych będą dzierżyć w kraju władzę nieco dłużej, ale też nie wiecznie; nie wierzę, żeby jedna opcja (w sensie: prawo-lewo) utrzymała się u nas dłużej, niż dwie kadencje z rzędu. Ale obawiam się, że jeśli Giertychowi uda się wepchnąć "Pamięć i tożsamość" do kanonu, to najbardziej zatwardziałemu lewicowcowi, który kiedyś go zastąpi, nie uda się tego wycofać. Albo - co gorsza - nawet nie spróbuje. I tym jestem szczerze zasmucony. Bo nie chcę, żeby moje dziecko przeczytało tę książkę, dopóki samo nie dojdzie do wniosku, iż ma na to ochotę.
Pozdrawiam,
Walka Giertycha o swoje, czasem otwarta, czasem podjazdowo-Ujazdowska, trwa. Nie tylko w sejmie, kuluarach, ministerstwach i komisjach, ale również w ramach tzw. "debaty publicznej". Na forach, etc. Jest jednakże jeden aspekt tego wszystkiego, który mnie osobiście boli, a o którym ani mru-mru.
"Pamięć i tożsamość" - cóż to jest? Ubierając rzecz w słowa, w które oczywiście nie ubierze jej żaden nasz włodarz, ale nie powoduje to automatycznie ich nieprawdziwości: jest to manifest ideologiczny autorstwa pewnej znanej jednostki, która miała swoje spojrzenie na świat i za pomocą tego manifestu spróbowała je światu przekazać. Napisałbym jeszcze, że nawiasem mówiąc dosyć miernego literata, ale chwilowo chcę ograniczyć się do faktów, a nie opinii. Fajnie. To teraz mam parę pytań.
Dlaczego mamy musieć czytać ten manifest ideologiczny?
Czy nie mam prawa nie zgadzać się z jakąś (w tym: przedstawioną tam) ideologią, a nawet uważać ją za szkodliwą?
Czy jako rodzic nie mam prawa żądać, aby ideologia uważana przeze mnie za szkodliwą nie była sączona do głowy mojemu dziecku?
Ktoś odpowie, że nawet jeśli tak uważam, to wroga trzeba znać, żeby było wiadomo, o czym się rozmawia. Dobrze. Jeśli chodzi nie o to, żeby indoktrynować w kierunku jakiejś ideologii, tylko żeby ją pokazać - i dać dziecku do przemyślenia - to można się zgodzić. W końcu to element kształcenia, a szkoła ma to robić. Żeby nie była posądzona o stronniczość, proszę tylko o włączenie do listy lektur (na takim samym stopniu obowiązkowości oraz w tej samej klasie) innego manifestu ideologicznego, z drugiej strony barykady, również napisanego przez znaną jednostkę, która w ten sposób chciała upowszechnić swój światopogląd. Mówię tu o "Mein Kampf".
Zarzuci mi być może ktoś, że nie widzę różnicy między "Pamięcią i tożsamością" a "Mein Kampf" lub między ich autorami. Nieprawda. Widzę. Dokładnie tak samo, jak widzę różnicę między "Morderstwem w Orient Expresie" a "Psem Baskervillów", choć oba wrzucam do jednego wora "znane powieści kryminalne". I widzę między Agathą Christie i Arthurem Conan Doyle'm, którzy te powieści spłodzili. I uważam pierwszą z nich za taką sobie powieść znakomitej autorki, a drugą - za bardzo kiepską powieść bardzo kiepskiego autora. Ale mogę to powiedzieć tylko dzięki jednemu szczegółowi: że przeczytałem je obie. I to mniej więcej w tym samym czasie. Dzieli je różnica co najmniej dwóch klas, a mimo to są u mnie w jednym worze. I jeszcze jedna subtelność: w pełni rozumiem dowolną inną opinię na temat tych dzieł. Nie podzielam, ale rozumiem. I tego samego typu różnice widzę między tamtymi dwiema książkami na podstawie skrótów, do których dotarłem (a chętnie przeczytałbym obie, ale dopiero wtedy, gdy uda mi się dotrzeć do pełnego tekstu obydwu; mając tylko jeden nie chcę zaczynać, bo chcę to w miarę zgrać w czasie).
A jeśli ktoś chce zarzucić, że czytanie "Mein Kampf" jest szkodliwe, a czytanie "Pamięci i tożsamości" nie, nie będę dyskutował, z prostego powodu: nie dano mi tego sprawdzić. Podejrzewam jednak, że człowiekowi, który wygłosi taki pogląd, również nie było to dane. Jeśli się mylę, proszę o dowody. Tylko proszę się nie powoływać na II wojnę światową jako efekt książki z perspektywy 60 lat. Po pierwsze: skąd przypuszczenie, że bez "Mein Kampf" by nie wybuchła, a po drugie: jak porównać to z efektami tej drugiej książki za 60 lat?
A najbardziej mnie boli coś trochę innego. Giertych przeminie dosyć szybko i odejdzie w niesławie. Ludzie o prawicowych poglądach ideologicznych będą dzierżyć w kraju władzę nieco dłużej, ale też nie wiecznie; nie wierzę, żeby jedna opcja (w sensie: prawo-lewo) utrzymała się u nas dłużej, niż dwie kadencje z rzędu. Ale obawiam się, że jeśli Giertychowi uda się wepchnąć "Pamięć i tożsamość" do kanonu, to najbardziej zatwardziałemu lewicowcowi, który kiedyś go zastąpi, nie uda się tego wycofać. Albo - co gorsza - nawet nie spróbuje. I tym jestem szczerze zasmucony. Bo nie chcę, żeby moje dziecko przeczytało tę książkę, dopóki samo nie dojdzie do wniosku, iż ma na to ochotę.
Pozdrawiam,
--
Pietshaq na YouTube