i kończymy
- Siostro Marylciu, z taką partnerką byłoby grzechem tańczyć źle. A marnować tańca nie przystoi. – W sypaniu komplementami też nie byłem jakiś najgorszy. – Czy odkupiłem już swoje winy?
- Żartowniś z pana, ali obrał pan właściwy kierunek.
No cóż, dobre i to. Skoro kierunek był dobry, sprawy miały się przyzwoicie.
- Siostro Marylciu.
- Tak?
- Jeśli to nie problem, wyskoczyłbym na minutkę na papierosa.
- Ni problem, w zasadzi przeszłabym się z panem.
- Siostra pali? – A to jakaś nowość.
- Ach, tylko od czasu do czasu i przy specjalnych okazjach. A ta jest chiba całkiem specjalna.
Rzeczywiście, okoliczności raczej niecodzienne.
- Panie starszy – skinąłem na kelnera – pan pozwoli.
Kelner migiem zjawił się przy stoliku.
- Tak? Czym mogę państwu służyć?
- Jest tu jakaś palarnia?
- Naturalnie, tuż za salą restauracyjną znajduje się pomieszczenie przystosowane do palenia. Kabina z wyciągiem powietrza, który usuwa zbędny zapach i dym.
Całkiem miło, choć wolałem zadymione pomieszczenia. Takie czasy, trzeba się przystosować.
W palarni nie było tłoku. Stanęliśmy przy jednej z misternie zdobionych popielniczek. Marylcia wyciągnęła długą, cienką fifkę i cienkiego papierosa. Połączywszy jedno z drugim, spojrzała na mnie zalotnie. A przynajmniej miałem nadzieję, że tak właśnie patrzy.
- Przypalisz?
- Przeszliśmy na ty? – Zapytałem podając ogień.
- Marylcia.
- Kapelusz.
Szykowałem się do całusa kwitującego cały proces ale się przeliczyłem. No nic, może później.
- Powiedz, Kapelusz, tam gdzie jedziemy, to góry wysokie?
- Nie jakoś bardzo wysokie, ale masywne i piękne, przekonasz się już niebawem. Chociaż jeden taki artysta śpiewał o nich, że to góry aż do nieba.
Zrobiła wielkie oczy.
- Taka przenośnia, ale jest w tym ziarno prawdy. Tam nie tylko góry są piękne. Podobnie jak w Mońkach sporo jest tam jeszcze folkloru, o który trudno w innych częściach kraju. Mam nadzieję, że uda nam się trochę zobaczyć.
Prawdę mówiąc, modliłem się skrycie żebyśmy jednak niecały ten folklor zobaczyli. Czułem, że Połoniny zrobią na niej wrażenie, ale już chlanie na umór z bieszczadzkimi dziadkami niekoniecznie wchodziło w grę. Nie ten rodzaj wypoczynku. Skończyliśmy palić.
- Wracamy na salę?
Dogasiła papierosa i wróciliśmy. Kilka par, próbując na siebie nie wpaść tańczyło na środku wagonu. My stanęliśmy przy barze. Zamówiła martini. Zgodnie z przyjętym już obyczajem spojrzałem pytająco. Przecież obiecałem pić tylko wtedy, kiedy wyrazi na to zgodę. Prawda, że to dopiero początek wyjazdu, ale przynajmniej na razie starałem się z całych sił spełniać tę obietnicę. Łaskawie, z lekkim uśmiechem, przytaknęła. Wziąłem gin z tonikiem.
- No to obyśmy bezpiecznie wrócili cali i zdrowi. – Uniosłem szklankę. Stuknęliśmy szkłem i się napiliśmy.
Gadaliśmy o jakichś mało istotnych pierdołach, kiedy napatoczył się konus w przydużej marynarce. Wepchnął się między nas i zagadał do Marylci.
- Mógłbym panią prosić do tańca?
Bezczelny fiut. Bić już teraz czy może za moment?
- Te, koleżko, ta pani z kimś tutaj jest. Odwróć się z łaski swojej i pomaszeruj w innym kierunku. – Zareagowałem błyskawicznie.
Ku memu zaskoczeniu Marylcia odstawiła szklankę z martini na blat.
- Zatańczymy. Pan prowadzi.
Tylko tyle. Wyszła z konusem na parkiet i zaczęli tańczyć. Żeż kurwa mać. Co to miało znaczyć? Poczerwieniałem ze złości a dłonie same zacisnęły się w pięści. Szybko jednak wydało się co to za gra. Za każdym razem kiedy obracała się w moją stronę i łapaliśmy kontakt wzrokowy, posyłała mi pełne tryumfu spojrzenia. Jeden zero dla ciebie, dziewczyno. Uśmiechnąłem się nieco zrezygnowany. Po skończonym tańcu szybciutko podeszła do mnie.
- Ojej, czyżby coś zabolało?
- Zabolało i owszem. Chyba konieczna będzie pomoc wykwalifikowanej służby medycznej.
Pokręciła głową.
- Ni, pacjent na razi jeszcze si ni kwalifikuje. Ali przynajmniej niech wie, w co postanowił si zapakować. – Zakończyła temat z satysfakcją w głosie.
Zaimponowała mi. Przyznaję z całą stanowczością.
Wieczór powoli dobiegał końca i podróżni rozchodzili się do swoich przedziałów. My także udaliśmy się na zasłużony wypoczynek. Zatrzymała się na moment przed wejściem do swojego lokum.
- Kapelusz będzi stał pod drzwiami i pilnował, tak jak obiecał?
- Tak jak obiecałem. Nie ruszę się spod drzwi. No, może stanę przy oknie.
Prawdę mówiąc, po jej zachowaniu wywnioskowałem, że żadna ochrona nie jest jej potrzebna. Świetnie sobie radziła sama. Tylko zręcznie to ukrywała.
- No to bardzo si cieszę. Dobrej nocy.
- Dobranoc, Marylciu.
Na koniec pocałowała mnie w policzek, machnęła suknią i zniknęła w swoim przedziale. OrientPośpiech to był naprawdę strzał w dziesiątkę. Przynajmniej w tamtym momencie tak to wyglądało.