Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Portugalski "No problem!" - nasz Bojownik dotarł aż na koniec kontynentu i znalazł... kamień

35 766  
182   22  
Kolejny raz wróciliśmy z portugalskich plaż wprost pod uginające się pod ciężarem wiśni gałęzie i dojrzewające wolno jabłonie, by wieczorami przywoływać minione dni i układać przeżyte chwile w gablotce wspomnień. Fajnosz Portugalosz - śmiejemy się, przedrzeźniając charakterystyczne, portugalskie szuszczenie, za którym już trochę tęsknimy. Trochę tak grzecznościowo, dla zasady.

Faktycznie jest tam fajnosz. Ludzie są fajnosz, a przynajmniej zrozumiałosz. W sensie mentalności, która wydaje się tak podobna do naszej, polskiej, że czujemy się po prostu swojsko. Poza krajobrazem, architekturą, walutą i językiem pełnym szuszczących końcówek to niemal Polska i Polacy. Niemal, bo jest jeszcze portugalski “no problem”. Tak myślę, bo może wcale nie mam racji. Może to tylko subiektywne wrażenie, a nie ogólna cecha, którą powinniście brać za pewnik i na stałe przypisać Portugalczykom jak ich kraj szeroki. Być może ja sobie tylko ten “no problem” wymyśliłem, może zaistniał jako ciąg niezwiązanych ze sobą i zupełnie przypadkowych zdarzeń, które w wyniku błędu poznawczego uznałem za regułę. Być może…



Zaraził mnie tym chyba człowiek z wypożyczalni samochodów. Przed wylotem umawiam się z nim mailowo na konkretny dzień i kwotę. Potem niepotrzebnie czytam porady na forach internetowych, ostrzeżenia rodaków i ceny. Lecimy, a ja zastanawiam się, czy na pewno dobrze dogadaliśmy się przez ten email, bo cena za kilka dni wyszła taka, jak u innych za dzień. Tak ktoś pisał na forum… Myślę o tym, jak bardzo będę musiał uważać, żeby nie uszkodzić auta, bo odszkodowania, i żeby nie zabrudzić, bo doliczają za mycie. 50 euro z konta ściągnęli za myjnię - Tak pisał jakiś pan Janusz - doliczyli też rysę, jaką znaleźli na drzwiach kierowcy… Kurłamać!

Spotykamy się w recepcji hotelu. Człowiek z wypożyczalni zna angielski na takim samym poziomie jak ja. Nikłym, ale z dużą ilością uśmiechów i dobrej woli. Rozmawia nam się świetnie. Generalnie w Portugalii jestem szczęśliwy - to jedyne miejsce, gdzie mam odwagę kaleczyć ten język i być zrozumianym. Robię to więc z radością, unikając patrzenia na pełne politowania miny żony.

Umowa z wypożyczalni jest na kwotę, jaką ustaliliśmy. Kamień spada mi z serca, ale mając w pamięci pana Janusza z forum, węszę spisek. Człowiek z wypożyczalni robi smutną minę. Drętwieję. Ubezpieczenie nie obejmuje opon i kół… Pauza. Reszta? “No problem!”. Zostawimy otwarty samochód? No problem. Stłuczka? No problem. Atak Saracenów lub porwanie przez kosmitów? No problem. Oględziny auta przy zwrocie? Jakie oględziny? Postawić przed hotelem i odnieść kluczyki do recepcji, wszystko obejmuje ubezpieczenie, więc no problem!



Tak, to musiało być właśnie wtedy, a potem już widziałem te “noproblemy” wszędzie wkoło. Na ograniczeniu do dziewięćdziesięciu ktoś jedzie sześćdziesiąt. No problem! Nikt nie trąbi i nie wyprzedza. Po zjeździe z ronda kierowca zobaczył na chodniku znajomego. Jezdnia wąska, krawężnik wysoki, ale porozmawiać trzeba. Auto tamuje ruch, robi się korek. Wszyscy grzecznie czekają, aż pan skończy i pojedzie dalej. No problem!

I tak na każdym kroku towarzyszyły nam mniej lub bardziej subtelne “noproblemy” i byłem już skłonny wpisać je na listę dóbr narodowych, a nawet wynieść na piedestał wyższości portugalskiego luzu nad polskim napinaniem się o byle co, ale na drodze stanął mi Menhir.

Wracamy z fortu w Sagres, z miejsca, gdzie w piętnastym wieku Henryk Żeglarz założył pierwszą szkołę kartografii. Do dziś zachowała się na terenie wielka, ułożona z kamieni róża wiatrów, którą w 1587 podziwiał również angielski korsarz Francis Drake. O ile znalazł chwilę w trakcie zdobywania fortu. Rzut pomarańczą od murów fortalicji fale przyboju biją o przylądek Św. Wincenta. Dla nas to koniec Europy, dla Saracenów był niegdyś jej początkiem. To tu podobno kończą się zimne wiatry, a zaczynają ciepłe. Dlatego marynarze nazywali to miejsce przylądkiem ciepłych gaci. W jakich latach? Nie wiem, ale myślę o tym, gdy wracamy, zmęczeni po długiej wycieczce. Przed nami jeszcze dwie godziny w aucie i kolacja na dużej stołówce, z której nasza rodaczka wynosiła wczoraj zwitek wędlin zakonspirowany w torebce pomiędzy bułkami. Kanapki mamy już zabezpieczone - szepnęła z dumą do wspólniczki, przemykając obok naszego stolika. Stołówka wydawała posiłki prawie przez cały dzień. Może więc lubiła podjadać w nocy?


Fortalicja w Sagres


Fortalicja w Sagres


I widok na przylądek Św. Wincenta

Jedziemy, zadowoleni, że w radiu puszczają fajne kawałki. Dobry stary rock, skała, kamień! Naciskam na hamulec i pokazuję żonie drogowskaz. Megalityczny Menhir kilka kilometrów w bok. Faktycznie! Przecież rozmawialiśmy dzień wcześniej, że warto go zobaczyć, a dziś zapomnieliśmy zupełnie w natłoku wrażeń. Skręcamy, obowiązkowo!

Wąska droga wije się zgrabnie, wspina na malowniczy pagórek, na którego szczycie wita nas tabliczka. Rysunek dolmenu i napis Menhir Megalitico. Parkuję obok dwóch innych samochodów na niewielkiej zatoczce, wydartej roślinności przez koła naszych poprzedników. Jesteśmy na miejscu. Rozglądam się zaciekawiony. To nie tamto – stwierdza żona, mając na myśli jedyny stożkowy kształt, który co prawda wystaje ponad zielsko na szczycie pagórka, ale wyraźnie wykonany jest z betonu. Jeden z samochodów właśnie odjeżdża. Za późno, aby zapytać.


Przy znaku ścieżka wydeptana przez turystów


Tam na lewo to nie menhir

Spokojnie – panuję nad sytuacją – jest ścieżka, a z drogi widziałem jakieś kamyki, trzeba to sprawdzić. Po drodze wymieniam pozdrowienia z dwójką Niemców. Oni wracają do auta, ja idę zobaczyć to, co już widzieli. Cóż... Nie jestem specjalistą od megalitów, ale Asterixa czytałem, więc kilka mniejszych odłupków ułożonych w ładną piramidkę na dużym kamieniu budzi mój sceptycyzm. Ruszam na przełaj, szukając czegoś, co Obelix mógłby nosić na plecach. Biegam chwilę to w jedną, to w drugą, wytężam wzrok. Jakaś, wyraźnie zagubiona, kobieta patrzy na mnie z nadzieją. Przykro mi, oboje mamy ten sam problem.


Tam prowadzi ścieżka, ale to nie może być to czego szukam

Wracam do znaku. Może coś przeoczyłem? Jak byk stoi, że Menhir i że megalitico. Żadnych strzałek, nic więcej, jak gdyby dla podkreślenia, że to TU!. Wyciągam telefon, odpalam zdjęcia satelitarne i przybliżam wzgórze. Jak na dobrym szpiegowskim filmie, brakuje tylko tego, bym widział tam siebie i nasze auto. Nie widzę jednak. Kamienia też ani śladu. Przypomina mi się pan Janusz z forum – kurłamać.

Żona prawie usnęła. Odpalam silnik. Wracamy na trasę? – pyta. Jeszcze chwila – odpowiadam, ruszając dalej drogą, która nas tu przywiodła. Toczymy się wśród pól. Jeszcze próbujemy się rozglądać. Widoki piękne, ale nigdzie nie ma nic, co przypominałoby kamienny środkowy palec. Frustracja zapina pasy na siedzeniu pasażera, zadowolona, że bierzemy ją ze sobą. Dość! – poddaję się prawie kilometr od tabliczki i szukam miejsca, by zawrócić. Kilkadziesiąt metrów dalej niewielkie gospodarstwo kusi podjazdem. Zbliżamy się, patrząc apatycznie na mijane krzaki, duży kamień, ogrodzenie, bramę... Wróć! Jest Menhir! Stoi sobie spokojnie na poboczu, opodal gospodarstwa. Tak zwyczajnie bez żadnej tabliczki, strzałki, opisu...



A nie, przepraszam, tabliczka przecież jest. Ładna i czytelna. Umieszczona nawet w widocznym miejscu, przy drodze, na wzgórzu. Kilometr wcześniej! Pytam o to miejscowego, mówię, że turyści błądzą, bo kilometr to dość daleko. Kilometr? – dziwi się i wzrusza z uśmiechem ramionami – Kilometro is no problem! No problem!



Dziękuję za uwagę i pozdrawiam!
6

Oglądany: 35766x | Komentarzy: 22 | Okejek: 182 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało